„Men in Black: International”
- Dawid Krzewiński
- 31 sie 2019
- 1 minut(y) czytania

Kolejny wyczekiwany hit – przynajmniej na bilbordach: „Men in Black: International”.
Jak zawsze Faceci w czerni ratowali Ziemię przed najeźdźcami z kosmosu. Tym razem na ich drodze stanie największe dotychczasowe zagrożenie – Rój. Gdyby tego było mało, okazuje się że po raz pierwszy w historii w ich agencji znajduje się „kret”.
Jest to najsłabsza część całej serii. Jasne ze można to obejrzeć bo, aż takiej tragedii nie ma, ale stać ich było na więcej. Fabuła jest bez sensu – przecież walka z rojem już miała miejsce, więc po co do tego wracać. Poza tym dobór aktorów nie wypalił i w porównaniu z wcześniejszym duetem ci wyglądają jak dzieci w ciemnym zamkniętym pokoju. Na plus natomiast jak zwykle w takim typie kina są efekty specjalne – ogólnie bez zarzutów.
Bardzo ważnym punktem, o którym przypomniał mi kolega jest fakt, że w „Facetach w czerni” główną rolę pełni kobieta – coś tu jest nie tak. Przecież sama nazwa filmu sugeruje całkowicie coś innego, poza tym relacje między partnerami nie były już takie jak wcześniej. W końcu tu trzeba było rozmawiać z kobietą, więc brakowało pewnych żartów, zagadnień czy nawet zwykłych zdań, które w rozmowie pomiędzy mężczyznami dałyby zabawny efekt jak w poprzednich częściach. Nie oznacza to, że jestem szowinistą, ale poprawność polityczna, która wkracza w świat kina czasami jest nie na miejscu. Po co zmieniać coś co funkcjonowało? Sam zadaję sobie często to pytanie i nie znam na nie odpowiedzi.
Moja ocena 5,5/10
Comments