"Wolne bity"
- Dawid Krzewiński
- 28 sie 2019
- 1 minut(y) czytania

Pora na produkcję Netflixa, która nie zbiera zbyt dużo pochwał, ale moim zdaniem jest filmem z wysokiego szczebla i daleko mu do miana średniaka. Pora na: „Wolne Bity”.
Nastolatek cierpiący na agorafobię (w skrócie lęk przed wyjściem z domu) jest uzdolnionym muzykiem, który spotyka na swojej drodze byłego menadżera muzycznego.
Nie sądziłem, że tak zwykła fabuła może okazać się tak wielkim polem do popisu. Anthony Anderson, który słynie raczej z komediowych ról, pokazał tym filmem że stać go na więcej. Natomiast dla Khalila Everage był to filmowy debiut i do teraz jestem w szoku. Ten duet sprawdził się doskonale.
Kolejnym plusem jest obraz. Sam film został nakręcony tak jakby starymi kamerami. Miałem wrażenie, że oglądam film z lat 90-tych, chociaż były to czasy teraźniejsze. Przypuszczam, że taki był zamysł reżysera. Chciał w pewnym sensie zaprowadzić nas do początków rapu – i to mu się udało.
Najlepsze zostawiam na koniec, czyli muzykę – OMG, sam nie wiem co o niej napisać. Bity, które układał bohater były na poziomie K2, po prostu nie do opisania. Końcowa scena filmu i utwór który jej towarzyszy jest… - brak słów, aby to opisać.
Tak więc nie jest to znowu łatwy film, bo problemy w nim pokazane są naprawdę poważne, ale obiecuję Wam że warto. Warto poświęcić trochę czasu, usiąść na spokojnie i docenić taki rodzaj kina.
Moja ocena 8,5/10
Opmerkingen